Podejrzewam, że przynajmniej raz w życiu zdarzyło ci się poczuć, że w staniku jest ci po prostu niewygodnie. Nawet w tym dobranym zgodnie z wszelkimi regułami sztuki, dobrej jakości i ze świetnych materiałów. Pomyślałaś, że fajnie by było jednak móc chodzić bez tego ustrojstwa na piersiach. Albo w całkiem innym, na przykład w takim bez sztywnych elementów, modelujących misek czy dopasowanego obwodu. Jednak przed wyjściem z domu bez biustonosza powstrzymała cię myśl, że nie będziesz wyglądała tak dobrze, jak w staniku. A właściwie – dlaczego? I czy nie można by czegoś zrobić, żebyś nie czuła tego przymusu, by twój biust wyglądał w określony sposób? O tym jest ten tekst.
Wydrukuje go też magazyn „Modna Bielizna”, i już umieram z ciekawości, jakie reakcje wywoła w branży bieliźnianej. Ale Wy przeczytacie go jako pierwsze 🙂
„Dobry biustonosz uniesie twoje piersi i uwolni cię od kompleksów” – słyszymy, i nierzadko na własnej skórze odczuwamy. Szkoda, że rzadko kusi nas, by dotrzeć do źródła fenomenu samooceny podnoszącej się wraz z biustem.
Na co dzień nie kwestionujemy wyższości wywindowanych do góry i zebranych piersi nad wiszącymi, ani kulistych nad: walcowatymi, stożkowatymi, czy znajdującymi się w jeszcze innym miejscu kontinuum form ludzkich gruczołów sutkowych. Ale przecież nasze naturalne piersi bardzo często nie są ani podniesione, ani okrągłe. Więc może by tak… spróbować?
Na instagramie (tam teraz najszybciej rodzą się różne pro-cielesne idee) absolutną wartość podniesionego biustu zakwestionowała Chidera Eggerue, znana też jako @theslumflower, o której już kiedyś Wam opowiadałam – blogerka, aktywistka, smukła dziewczyna o czekoladowej karnacji, z burzą włosów ciemnych lub jasnych, prostych lub zachwycających objętością w zjawiskowym afro. Wśród jej różnorodnych wizerunków znajdziemy, po przyjrzeniu się wprawnym brafitterskim okiem, jedną wspólną cechę – brak biustonosza.
Z wyraźnie opadających – czego nie waha się eksponować w głębokich dekoltach – piersi uczyniła fashion statement i stworzyła hasztag: #saggyboobsmatter, co oznacza dosłownie: obwisłe piersi są cenne, liczą się (hasło to nawiązuje do antyrasistowskiego black lives matter – życie czarnoskórych jest cenne). Patrząc na jej zdjęcia trudno oprzeć się skojarzeniu z latami 70-tymi ubiegłego wieku i epoką dzieci kwiatów – bije z nich naturalne piękno i wyzwolenie. W dodatku – to działa. Chidera w jednym z wywiadów oznajmiła, że dostaje od tysięcy kobiet wiadomości o tym, że te zrezygnowały z planowania operacji plastycznych piersi po wizycie na jej profilu.
Jak wiecie 🙂 uwielbiam bieliznę i biustonosze mają w moim sercu wyjątkowe miejsce, ale od razu pomyślałam: szkoda, że współcześnie jest to widok tak rzadki. Czemu w XXI wieku potrzebujemy hasztagów i zachęty aktywistek, by odważyć się wyjść z domu bez biustonosza, gdy tak nam się podoba?
Każda brafitterka znająca potrzeby klientek (bez czego nie jest godna nazywać się brafitterką) zna oczywiście argument „z wygody” – podniesienie biustu znad brzucha i rozdzielenie go to dla właścicielki naprawdę dużych piersi często nie wybór stylistyczny, lecz umożliwienie normalnego funkcjonowania – swobody ruchów bez bólu, braku uczucia gorąca, odparzeń skóry. Ja też z takich powodów wybieram stanik na fiszbinach, i to zwłaszcza przy upalnej pogodzie.
Jednak, powiedzmy sobie szczerze, nie wszystkie wiszące biusty są duże i ciężkie, a także nie każda z nas tak samo źle odbiera stykanie się skóry ze skórą. Niektórym to naprawdę kompletnie nie wadzi.
Wszystkie za to truchlejemy na dźwięk słowa: grawitacja. Siłą przyciągania ziemskiego straszą nas kobiece pisma i brafitterki, opowiadając o więzadłach w piersiach, mających niechybnie i nieodwracalnie wydłużyć się pod jej wpływem, przed czym ocalić nas mają biustonosze. Niestety dla branży bieliźniarskiej – zdaje się, że nie ma na to dowodów, a czytałam nawet o badaniach, w których wykazano coś przeciwnego. Staniki mogą uprzyjemnić nam życie, ale nie zniwelują wpływu ciążowych hormonów, nie spowolnią upływu czasu, który nieubłaganie rozluźnia konsystencję naszych ciał. Nie mają też mocy zmiany naszych genów – bo dalece nie każdy obwisły biust był kiedyś biustem sterczącym. Niektóre wiszą od momentu osiągnięcia dorosłego rozmiaru, bez związku z ciążami czy starzeniem się – bo po prostu taki mają kształt.
Grawitacja jednak jest zgodnie uważana za niebezpieczną dla kształtu piersi uważanego za ładny, a nawet – dla ich zdrowia, co traktuję już z maksymalną rezerwą, bo brak stanika na co dzień wedle obecnego stanu wiedzy nie powoduje chorób piersi – podobnie zresztą, jak jego obecność.
Jest jednak jeszcze jeden punkt, oprócz bliskiego mi argumentu „z wygody”, w którym zgadzam się z malującymi straszne wizje skutków nienoszenia stanika – jest to argument „z postawy ciała”. Wierzę fizjoterapeutce Joannie Tokarskiej, gdy ta mówi, że ciągnąca w dół ciężka pierś wpływa na to, jak nosimy naszą klatkę piersiową i ramiona i jak w związku z tym pracuje nasze ciało (tutaj przeczytacie o tym, jak źle dobrany biustonosz szkodzi naszemu ciału według fizjoterapeutki – bardzo polecam, jeśli chcecie kogoś przekonać, że ten cały brafitting to nie tylko sposób na zwiększenie sprzedaży).
Ta sama Joanna Tokarska podkreśla tu jednak także aspekt psychologiczny. Wiszący biust, w tym ten wiszący w źle dobranym staniku, potocznie mówiąc, dołuje nas psychicznie (co wpływa też na ciało). Chcemy go schować w cieniu zgarbionych pleców, skulić się w sobie, byle nie ściągać uwagi na kołyszące się piersi. Dlaczego? Czy tylko z powodu fizycznego ciężaru, który u większości z nas nie jest tak znaczny?
Garbimy się, bo na różne sposoby nasze otoczenie – media, społeczeństwo – wyjątkowo głęboko wpoiło nam, że piersiom nie wolno wisieć ani się kołysać. Wolno tylko sterczeć, a i to nie za mocno. To są te osławione standardy urody, którym niektóre kręgi instagramowe pokazują sterczący palec na literę eff (polecam hasztaga #effyourbeautystandards). Truizmem jest, że standardy te na przestrzeni wieków się zmieniają i nie czynią tego bezosobowe siły, lecz my – ludzie, tacy jak Chidera Eggerue, czy w zeszłym wieku feministki i hippiski. Można by spierać się o źródła preferencji dla sterczenia, padłby zapewne argument ewolucyjny – jędrna pierś może kojarzyć się z młodością i zdolnością do reprodukcji. To zapewne prawda, choć da się przytoczyć i inne prawdy – że te rozkołysane też mają mnóstwo amatorów (przyznam, że badań naukowych na ten temat nie znam). Czy jednak na pewno chcemy, by biologia rządziła nami w tak jednostronny sposób?
Nawiasem mówiąc, spójrzcie na tę kobietę poniżej. Chyba trudno odmówić jej atrakcyjności…
Zakładając biustonosz, który kształtuje twoje ciało według aktualnego standardu urody, możesz na chwilę zapomnieć o tym, co cię dołuje – ale czy to na pewno lek na całe zło? Przekonując kobiety do zakupów bieliźnianych, wciąż jeszcze budzi się w nich poczucie nieadekwatności (bez tego nie będziesz wyglądać dobrze – argument „z estetyki”). W tym systemie widać jednak coraz więcej wyłomów. Chyba jeszcze skuteczniejsi od influencerek propagujących wolność od biustonosza w dziedzinie poszerzania standardu urody biustu o miękko wiszące piersi są niektórzy producenci braletek (przoduje tu, jak się zdaje, marka Tutti Rouge). Wykorzystują oni w swoich kampaniach wątki ciałopozytywne, wspierani przez instagramerki plus size i body positive. Ostatnio trudno mi zaliczyć seans przewijania instagrama bez widoku choćby jednej krągłej osoby w jakiejś braletce czy miękkim topie. Owszem, zdarza się, że koronkowe trójkąty grożą zgubieniem zawartości, gdy tylko modelka przestanie pozować, ale… mimo wszystko, witam te jaskółki swobody z entuzjazmem.
Dlaczego, będąc przecież oddaną użytkowniczką misek na drucie (lubię mieć biust podniesiony i rozdzielony, zwłaszcza przy ciepłej pogodzie), biję brawo niepodtrzymującym namiastkom? Nie chodzi o braletki jako takie, lecz o zmianę podejścia do noszenia i ubierania biustu, na które, moim zdaniem, nadszedł już czas, i na tę drogę warto zapakować sobie dietę wizualną w postaci wiszących piersi z instagrama.
Niestety, moda na braletki nie jest jeszcze „lekiem” na zło standardów urody, podobnie jak remedium na pogardę wobec wiszącego biustu nie jest podtrzymujący stanik. Z mody tej korzystają najbardziej te z nas, u których miękkie miseczki nie powodują odejścia od standardów, czyli osoby o biustach sterczących. Z tego powodu moda ta może nawet pogłębiać poczucie nieadekwatności u zwisłych. Wróćmy więc do zmiany podejścia.
Do radości na widok dużych, wiszących biustów w braletkach skłania mnie jeszcze jedno – rozczarowanie praktykami brafittingowymi.
Wśród entuzjastek brafittingu stykam się wciąż z bardzo sztywnym podejściem do tego, jak powinien wyglądać ubrany biust.
Nie raz zdarzyło mi się odczuwać coś, co było – zapewne w dobrej wierze objawianym, ale jednak – brakiem szacunku do naturalnej formy mojego ciała, chęcią wtłoczenia go i wgarnięcia na siłę w formę, która powodowała dyskomfort. Zdarza mi się też zbierać krytyczne uwagi na temat mojego doboru biustonosza – bo tu czy tam pojawia się jakaś cielesna fałda, która sprawia, że moje popiersie nie wygląda jak posąg ze spiżu, a jak coś miękkiego i, o zgrozo, pokrytego tkanką tłuszczową (tu przeczytacie o tym, że MAMY PRAWO MIEĆ FAŁDKI POD PACHAMI). Tymczasem nasze ciała nie są plasteliną, z której można lepić pożądane kształty. A raczej – nie powinnyśmy nigdy czuć presji, by w dany kształt się ulepić ani cudzymi, ani własnymi rękami.
Argumenty „z atrakcyjności” i „z wyszczuplania” czas powoli odłożyć na półkę, tak jak wszystkie inne, które grają na presji dopasowania się do wzorca. Biust, który wisi, nie jest „smutny”. On po prostu wisi – i nikt nie powinien narzucać nam związanych z tym emocji. Oczywiście brafitterka nie zmieni klientki w zagorzałą ciałopozytywistkę jednym pociągnięciem za ramiączko, ale może przynajmniej jej nie przeszkadzać w próbach zaakceptowania naturalnej formy własnego ciała. Może nawet subtelnie ją w tym kierunku prowadzić, lecz koniecznie bez narzucania konkretnych wizji. Może po prostu dać jej wolność, pokazując możliwości.
Nikt nie namówi mnie do chodzenia bez podnoszącego i rozdzielającego piersi stanika w trzydziestostopniowym upale, bo tak jest „ciałopozytywnie”, czy też bardziej feministycznie, tak samo jak nikt nie zdobędzie we mnie wiernej klientki, wtłaczając mnie w za wąskie fiszbiny, bo tak wyglądam „lepiej”!
Przed laty panował u nas, nazwijmy to, brafitting zorientowany na sprzedaż. Obecnie – mamy epokę brafittingu zorientowanego na dopasowanie i modelowanie. Czas, by zaczął się rodzić brafitting, w którym znajdzie się przestrzeń na to, by biust wisiał, przyjmował kształt stożków czy rozchodził się na boki, jeśli tak woli osoba go nosząca. Musimy w tym celu zmienić naszą mentalność tak, by decyzja osoby z piersiami, czy puścić je wolno, prawie wolno, czy też wymodelować w hiperpodnoszącym staniku, była podejmowana bez presji i nie była wartościowana w żaden sposób.
Czas, by biustonosz był wyborem, nie przymusem, i by forma biustu, którą nadaje, nie była jedyną obowiązującą. Czas na brafitting ciałopozytywny.
Kto ze mną? 🙂
Zdjęcia z instagramów: @theslumflower, @curvy.batman, @envisheten, @kateshappinessjourney, @tuttirougepolska
”Disco galaxy meets pin-up siren’’—that’s how this plus-size lingerie collection from Sculptresse by Panache was…
„Gwiazdy disco spotykają pin-upowe syreny” - tak opisano w katalogu tę kolekcję bielizny plus size…
Just when I thought I’d have to turn back to British or maybe German bra…
Gdy już wydawało się, że w dziedzinie „nowoczesny biustonosz bez fiszbin na duży biust” muszę…
Jak co roku o tej porze, spadają dojrzałe Elomczaki! 😊 Obiektywnie patrząc, kolekcja Elomi na…
Gdy masz większy biust i za sobą lata w stanikach na fiszbinach, zaufanie do modeli…
Komentarze