Co to znaczy: biustonosz dobrej jakości, i jak go rozpoznać? Jak łatwo zgadniecie, teraz napiszę, że odpowiedź na to pytanie nie jest prosta 😉 I ten tekst Wam jej nie dostarczy, bo właśnie dlatego powstał – z głodu odpowiedzi. Moim zdaniem nadszedł moment, gdy zaczęłyśmy naprawdę bardzo potrzebować wiedzy o tym, jak odróżnić dobrą jakość od złej. Potrzebujemy wiedzieć, czym się kierować na zakupach po to, by kupować korzystniej i – co hiperważne – odpowiedzialniej.
To nie jest też tekst o Aliexpressie ani o tym, dlaczego nie robić tam zakupów. Powiem Wam szczerze: bardzo nie lubię być pouczana o tym, gdzie kupować i ile wydawać – bo nikt, kto nie jest mną, nie zna moich potrzeb ani mojej sytuacji. Nie chodzi o wskazanie źródła, czy konkretnej ceny, poniżej której kupować nie warto, czy „nie wypada”. Decyzję każda z nas podejmuje sama. Rzecz w tym, by podejmować ją z całą wiedzą o konsekwencjach – nie tylko na podstawie ładnego obrazka na ekranie, a na podstawie jak największej ilości informacji.
Ten tekst jest też dla firm i dla sklepów. To od nich w decydującej mierze zależy, ile my, klientki, wiemy o tym, czym jest jakość. Zapraszam bra-biznes do działania, a na razie – do czytania i do dyskutowania.
[Tekst ten w skróconej wersji ukazał się w jesiennym numerze magazynu „Modna Bielizna”.]
„Świetny stanik! Kupiłam taki sam na Ali”
Jeśli zajmujesz się promowaniem bielizny w social mediach (na przykład prowadząc fanpage czy blog swojej firmy), prędzej czy później natkniesz się na komentarz w rodzaju „Wow, świetny stanik, kupiłam taki sam na Aliexpressie!”. Bywa on okraszony linkiem czy zdjęciem produktu z pozoru przypominającego ten, który prezentujesz. Na pewno trafisz też na grupy na Facebooku, gdzie użytkowniczki polecają sobie „wynorane na Ali” cuda. Takich miejsc jest mnóstwo.
Ogarnia cię bezsilność: jak wytłumaczyć osobie przekonanej, że trafiła świetną okazję i za bezcen kupiła biustonosz identyczny, jak ten, który w salonie kosztuje 200 zł – że ten interes niekoniecznie był aż tak dobry, jak sądzi?
Aliexpress to przykład – może chodzić o lokalny targ, czy nawet sklepik z chińskimi stanikami. I tak, wiem doskonale, że na „Ali” bywają towary w różnym, także dobrym gatunku. Problemem jest nie źródło, a styl robienia zakupów, który szkodzi nie tylko lokalnym producentom dbającym o jakość i etykę, czy dobrym salonom. Szkodzi także klientkom, często nieświadomie skazującym się na złe jakościowo rzeczy, które wcale im dobrze nie służą. Trudno, by tak było, jeśli jedynym celem jest najniższa cena za rzecz, powiedzmy, przypominającą tę, której potrzebujemy. A wiedzy i doświadczenia brak. Jak niedawno powiedziała mi w rozmowie moja ulubiona blogerka Galanta Lala, „Do dobrych staników trzeba dorosnąć – jak ci nikt nie pokaże różnicy, to nawet nie wiesz.” 🙂
Wina sieci, czy sieciówek?
Powiesz: „Ech, jak można tak nie znać się na towarze?” W tym miejscu przestrzegam przed protekcjonalnym stosunkiem do poszukiwaczek najtańszej bielizny. Po pierwsze, wyłączmy z rozważań osoby, których budżety bezwzględnie nie pozwalają na wyższą cenę. Zajmijmy się tymi, które stać na rzeczy nie najtańsze, lecz mimo to wybierają najtańsze. Robią to często z powodu, który doskonale świadczy o ich rozsądku: bo bielizna oferowana w sieciówkach, które znają, przypomina przysłowiowe „made in China” (i nim jest!) – tyle, że z „firmową” metką i kilkukrotnie wyższą ceną. Sieciówki docierają w Polsce wszędzie, a salony brafitterskie – nie. Dlatego to towar z sieciówki jest punktem odniesienia. Nic więc dziwnego, że salony zyskują etykietkę drożyzny i że krążą mity o „stanikach za 400 zł” będących rzekomo ich jedyną ofertą (tak, wiem, istnieją staniki po 400 i więcej złotych, ale żadna z nas nie jest na takie ceny skazana!).
Właścicielki sklepów stacjonarnych, jak mi się zdaje, mają tendencję do obwiniania za swoje kłopoty handlu online, który przyciąga niższą ceną. Nie zgadzam się z tym. Onlajn jest innym sposobem kupowania – który ma swoje wady, ale ma też zalety, dokładnie tak samo, jak szoping w salonie. Każdy sposób przyciąga czym innym, a cena jest tylko jednym z wielu czynników wpływających na to, czy pójdziemy po stanik do sklepu internetowego, czy naziemnego. Prawdziwy „wróg” jest gdzie indziej – to słabej jakości, najtańszym kosztem (ludzkim, ekologicznym…) wyprodukowany towar, do którego niestety przywykła większość klientek. Nie sensu się na nie obrażać, ani załamywać rąk nad złym internetem, który sprawił, że da się zrobić zakupy nie postawiwszy nogi w żadnym salonie. Ani internet, ani słabej jakości towar z rynku nie znikną. Można za to spróbować edukować klientki, tak by przestały ten towar wybierać, jeśli naprawdę nie muszą – tak samo, jak w wyniku „rewolucji brafittingowej” przestały akceptować złe dopasowanie.
Edukacja jakościowa
Jak promować dobrą jakość? Jeśli sprzedajesz bieliznę – po pierwsze, musisz sama mieć wiedzę o tym, w czym dobra bielizna jest lepsza od tej w słabym gatunku, tak by móc przekazywać ją osobom kupującym. Powiedzmy, że wiesz, a na pewno przeczuwasz lub masz nadzieję, że twój towar ma dobrą jakość, że wyprodukowali go godziwie opłacani ludzie (najlepiej w Europie, a jeszcze lepiej w Polsce) i nie zniszczono przy tym zbyt dużo przyrody. Argumenty ekonomiczne, etyczne i ekologiczne to jednak wciąż abstrakcja dla większości kupujących (to się zmienia, ale powoli), a już na pewno dla aliexpressowych łowczyń. Tu potrzebny jest konkret i język korzyści. Kupująca musi się jakoś dowiedzieć, dlaczego ma wydać dziesięć razy więcej na coś, co w jej oczach wygląda prawie tak samo, jak stanik za 20 zł.
Czy wiem, jak jej to przekazać? Powiem uczciwie: nie! Nie jestem specjalistką od sprzedaży ani marketingu i nie wiem, jak rozmawiać z osobą planującą biustonoszowy zakup tak, by przedstawić jej konkretne informacje o jakości i jednocześnie nie wyjść na pospolitą zachwalaczkę przedrożonego towaru. Są jednak specjaliści w tym fachu i wierzę, że coś mądrego wymyślą. Niniejszym więc zapraszam ich do myślenia.
Ale najpierw zajrzyjmy przez dziurkę od klucza tam, gdzie mieszka dobra jakość.
Dlaczego fiszbiny skrzypią?
Bo tunele są w złym gatunku! 🙂 O to, jak rozpoznawać jakość, przed napisaniem tego tekstu wypytałam specjalistki z wieloletnim doświadczeniem w produkcji: Ewę Michalak oraz Annę Lejwodę, twórczynię marki Avocado. Po pierwsze, chciałam zgłębić przepaść mojej własnej niewiedzy, a po drugie zorientować się, co same przedstawicielki branży potrafią przekazać o jakości materiałów (nie dotykałam nawet kwestii konstrukcji, bo to kolejny temat-rzeka). Obie moje rozmówczynie kierują małymi firmami, szyjącymi bieliznę w szerokim zakresie rozmiarów – w Polsce.

Czarny Fetysz Ewy Michalak. Supermocny, choć cienki tiul i świetnie pracująca dzianina z tyłu.
Zaczęłam od mojego „konika”, czyli jakości dzianiny z tyłu biustonosza. „Dobra dzianina to taka, która ma odpowiednią sprężystość, czyli po rozciągnięciu wraca do poprzedniej formy od razu” – mówi Ewa Michalak. Ważny jest skład dzianiny i jej gęstość. „Nie może być zbyt rzadka w splocie. […] Niektóre tiule elastyczne miewają duże oczka, ale mają w składzie duży procent elastanu lub lycry – wówczas też spełnią swoje zadanie. Jeśli boczek jest dwuwarstwowy, to wierzchnia dzianina może być mniej sprężysta, byleby spód był odpowiedni. Gęsta dzianina niekoniecznie będzie sprężysta. Tak jest często w przypadku mikrofibry z małą zawartością elastanu lub lycry. Gruba dzianina też nie zawsze jest sprężysta – cienka dzianina bywa lepsza od grubej, jeśli ma odpowiedni skład.” Jeśli zajmujemy się brafittingiem – dobrze wiemy, że sprężysta dzianina boków to dobre podtrzymanie biustu, wygoda i gładkość, bo zbyt łatwo rozciągająca się bardziej lubi tworzyć „wałeczek” między gumkami. Cechy starannie uszytego stanika? „Ma schludny wygląd. Nie wychodzą nitki, nie wiszą postrzępione końcówki, nie ma krzywych szwów. Równo, symetrycznie układa biust, nie skrzypi i nie drapie”. Dla brafitterek to rzeczy oczywiste, dla klientek nie zawsze – świadczą o tym miliony sprzedanych staników o słabych tyłach, gumach, drapiących haftkach i nierównych szwach. A nade wszystko – klientek rozżalonych, że biustonosz to najbardziej niewygodna część ich garderoby. Poza materiałami, ważna jest jakość samego szycia, która jest weryfikowana w wieloetapowej kontroli jakości. Przeprowadza się ją nawet w bardzo małych firmach!
Hafty i koronki zachwycają urodą, ale wiedza o nich jest mało rozpowszechniona, wiele osób nawet tych materiałów nie rozróżnia. Nie definicje są tu jednak ważne, a to, by umieć rozpoznać dobrej jakości koronkę czy haft. Warto przy tym wiedzieć, że włoscy czy szwajcarscy producenci zatrudniają projektantów haftów, a projekt jest znaczącą częścią ceny haftu. Nic więc dziwnego, że hafty i koronki najlepszych wytwórców z Europy są masowo podrabiane m.in. w Azji, a także niestety w Polsce, co potrafi powodować nawet wycofywanie się z naszego rynku europejskich producentów. Chyba nie muszę tłumaczyć, że podróbki oznaczają podkopywanie bytu lokalnych firm i artystów?

Avocado – model Stardust. Haft czy koronka? Haft, oczywiście 🙂
Jak rozpoznać podróbkę haftu czy koronki? Anna Lejwoda: „O ile sam wzór da się skopiować niemal 1:1, to patrząc na obie wersje nie miałabyś wątpliwości, co jest oryginałem, a co podróbką: rysunek haftu w oryginale jest staranny, dopracowany, o równych brzegach, w podróbce – często krzywy, nierówno wypełniony, z nierówno rozłożona nicią. To pierwsza różnica. Druga dotyczy kolorystyki. Hafty azjatyckie nie są w stanie oddać kolorystyki oryginału, bo nici, z których korzystają hafciarnie nie maja w zestawie europejskich odcieni, które są zazwyczaj bardziej przytłumione, z dużą ilością kolorów zbrudzonych, niejednorodnych, jakby przydymionych, które pięknie się zestawiają z barwami głębokimi i wysyconymi. Róż, lila, błękit w podróbkach to kolory, które zobaczysz na pudełkach azjatyckich zabawek – są intensywne, nieco chłodne, po prostu inne. Ostatnią sprawą jest sam podkład haftu – tiul czy tego rodzaju dzianina. W Avocado używamy haftów szwajcarskich. Kupując z „naszej” hafciarni mamy pewność, że podkład jest odpowiedni do danego haftu – wystarczająco wytrzymały. Ta hafciarnia nie zrobi nam (nawet na naszą prośbę) np. bogatszego haftu na tiulu, który np. będzie za delikatny – a wiadomo, że chciałybyśmy jak najbardziej miękki tiul – bo nie spełni standardów wytrzymałości (może np. pęknąć w miejscu silnego naciągnięcia). Ze względu na to, że kilka lat temu miałyśmy haft włoski na zbyt delikatnym podkładzie, czuję się po prostu bezpiecznie z hafciarnią, którą już dobrze znamy. Myślę, że to poczucie bezpieczeństwa jest tez jakoś zakorzenione w tym, ze dokładnie wiemy kto, jak i gdzie robi dla nas te materiały. Wiadomo, że każdemu mogą zdarzyć się błędy, ale ogólnie kupowanie z wiadomego źródła jest gwarancją niezawodności. W moim odczuciu przy takiej ilości pracy, która wkłada się w uszycie stanika, szkoda by było wykonać go z czegoś, co nie wiadomo, jak się zachowa i jak długo posłuży – dla mnie to byłby jakiś rodzaj marnotrawstwa.”

Koronki od Avocado: Misia i Vintage Silk.
A koronki? Każda miłośniczka bielizny pewnie przynajmniej raz w życiu zastanawiała się, czym różnią się najwyższej klasy koronki Leavers, produkowane na 100-150-letnich krosnach, od tych tanich. „Leaversy są najbardziej pracochłonne, ale i super efektowne – takie haute couture wśród koronek. Mają bardzo zniuansowany rysunek – nieregularne, różnej wielkości i gęstości dziurki tworzą piękne cieniowania. Niższej klasy koronki nie maja takich cieniowanych przejść. Są płaskie, głuche. Nie ma w nich nic ciekawego” – wyjaśniła mi Anna Lejwoda.
Dość wiedzy tajemnej!
Czy przeciętna osoba, bez doświadczenia w produkcji bielizny, może rozpoznać wysokogatunkowy produkt, jeśli w grę wchodzą takie niuanse? „Po leaversach po prostu widać, że to leavers – właśnie przez tę ich trójwymiarowość, cieniowanie, często bardzo skomplikowany wzór. Ta koronka niekoniecznie musi być miękka – może mieć różne wykończenia, równiez na sztywno. Kiepska koronka z kolei może być bardzo miękka – miękkością takiego fartuszka z nylonu… Leavers może być miękki, może być sztywny, elastyczny lub nie, a jego jakość po prostu widać – własnie po tym rysunku. Nie twierdzę jednak, że dla każdego widać to w takim samym stopniu” – mówi Anna.
Od Ewy dowiaduję się, że klientka nie jest w stanie „na oko” stwierdzić, czy ma w ręku zaawansowaną jakość – poza najbardziej podstawowymi objawami, jak brak wystających nitek, postrzępione końcówki, krzywe szwy czy drapiące ramiączka lub zapięcia. Szczerze mówiąc – trochę jej wierzę, jednak nie dam się przekonać, że sprawa jest beznadziejna. Nie każdy musi być koneserem bielizny, ale każdy może dowiedzieć się, jak rozpoznać i docenić w biustonoszu cechy, które przełożą się na komfort jego używania – jak niedrapiące materiały, dobrze podtrzymujące dzianiny i gumy, nie siepiące się na krawędziach hafty – a przede wszystkim, dowiedzieć się, że towary posiadające te wszystkie cechy istnieją, tyle że najczęściej poza światem najtańszej bielizny.
Rozmawiając z Anną i Ewą zadawałam sobie pytanie: dlaczego właściwie cechy odróżniające dobry haft od słabego, albo wiedza o tym, że fiszbiny skrzypią, bo tunele są złej jakości, nie została mi już dawno temu przekazana przez żadną firmę ani sprzedawcę? O rodzajach i właściwościach koronek, haftów, dzianin, pianek gorseciarskich i kop usłyszałam dopiero niedawno na spotkaniu kontraktacyjnym firmy Samanta, którą muszę pochwalić za to, że chyba jako jedyna na polskim rynku zaczęła edukować z materiałoznawstwa. Zaciekawiła mnie też inicjatywa Izabeli Sakutovej, by do szkoleń User Experience włączyć zagadnienia związane z tak zwaną obroną ceny, gdzie podobno ma pojawić się również temat jakości bielizny (może to właśnie od Izy dowiemy się, jak uczciwie przedstawić zalety towaru i nie wyjść przy tym na zachwalaczkę-wciskaczkę?).

Samanta – Norah. Samanta twierdzi, że do swoich wyrobów używa haftów włoskich, szwajcarskich i polskich.
Jako stanikomaniaczka i blogerka staram się oczywiście zdobywać tego typu wiedzę samodzielnie. I powiem, że dziwię się, że teraz – gdy już wiemy, że od naszych zwyczajów zakupowych zależą takie rzeczy, jak przyszłość naszej planety – jeszcze nie jestem nią wprost zalewana przez firmy bieliźniarskie! To im powinno najbardziej zależeć na tym, by poznawano jakość ich wyrobów, etyczność produkcji, troskę o środowisko. Nie pomogą już ogólniki w rodzaju „tworzymy produkt z najwyższej jakości surowców”, ani kwieciste opisy o tym, jak miseczki zmysłowo otulają biust. Liczą się konkrety przekazane językiem korzyści: dla mnie jako użytkowniczki bielizny i dla mnie jako osoby kierującej się wartościami.
Na koniec zapytam z pozycji marketingowego laika: właściwie czemu klientkom salonów bieliźniarskich, oprócz poradnika brafittingowego, nie proponuje się broszur o tym, co wyróżnia dobrej jakości, pięknie zaprojektowaną bieliznę? Czemu nie jest to codziennym tematem bieliźnianych social mediów? Wiedza o jakości to nie powinna być wiedza tajemna z konferencji branżowych i spotkań z kluczowymi klientami, a dostępna i szeroko reklamowana w sklepach.
Potrzebujemy jakościowej rewolucji, a na początek – jakościowej burzy mózgów. Może w jej wyniku powstanie podręcznik bieliźnianej jakości?
Czytałybyście? 🙂