Co mają ze sobą wspólnego burleska, ciałopozytywność i bielizna? O ile słowa burleska i bielizna mogę sobie wyobrazić w jednym zdaniu i wiem, że można rozmawiać o bieliźnie w kontekście body positivity, to wszystkie trzy nie składały mi się dotąd w całość. Burleskę kojarzyłam głównie z postacią Dity von Teese, jej perfekcyjną sylwetką i makijażem, oraz z widowiskiem stworzonym głównie dla mężczyzn, w którym kobieta gra rolę idealnej uwodzicielki, zdejmując kolejne elementy kostiumu, by na koniec popisać się superatrakcyjnym ciałem.
Okazało się jednak, że myliłam się, nomen omen, grubo. W pewien ciepły majowy wieczór trafiłam do klubu Madame Q na warszawskiej Pradze z okazji mającej się tam odbyć dyskusji pod hasłem „Fat Showgirl”, czyli – cytując opis – „O ciele w burlesce, znaczeniu i wydźwięku słowa „gruba” na scenie i poza nią, o tym, czy w burlesce rzeczywiście nie ma płci, wieku i rozmiaru (…)”. Już to brzmiało dla mnie intrygująco, a dalej zrobiło się tylko ciekawiej.
Dowiedziałam się, że we współczesnej burlesce to osoba występująca – performerka lub performer – wymyśla swoje numery, opracowuje choreografię, miksuje muzykę, projektuje (a czasem i produkuje) kostium. To ona – nie żaden reżyser – decyduje o wszystkim, co będzie robiła na scenie. Jej występ może opowiadać historię, przekazywać treści – nawet polityczne – i wywoływać najróżniejsze emocje. A także, że osoby (kobiety, mężczyźni, osoby niebinarne) występujące w burlesce nie zawsze odpowiadają konwencjonalnemu ideałowi cielesnej atrakcyjności, czyli nie zawsze są młode, szczupłe i piękne urodą z okładek.
O tym wszystkim, czyli o tym, czy burleska jest ciałopozytywna, w jaki sposób może upodmiotawiać kobietę, a także o tym, co nakleić na biust, żeby się fajnie kręciło – udało mi się porozmawiać na żywo z osobą, która o burlesce wie chyba najwięcej w naszym kraju, czyli z Betty Q.
O bieliźnie też będzie! 🙂
Betty Q – jest pierwszą polską performerką burleski, która sprowadziła tę sztukę do Polski w 2010 roku. Stworzyła pierwszy w naszym kraju (już nieistniejący) kolektyw burleskowy Betty Q and Crew. Współpracuje z teatrami (m.in. występuje z trupą „Pożar w Burdelu”), występuje na zagranicznych festiwalach, edukuje przyszłe performerki w Akademii Burleski Betty Q. Tworzy choreografię do filmów i spektakli. Prowadzi klub Madame Q w Warszawie i organizuje tam regularne, cotygodniowe show z udziałem artystek i artystów polskich i zagranicznych.
Wywiad z Betty Q
Stanikomania: – Co to jest burleska? Czy to taniec, teatr, czy też, jak chyba większość sądzi, taki elegantszy striptiz? Czy numer burleskowy może opowiadać jakąś historię?
Betty Q: Trochę odzwyczaiłam się od odpowiadania na to pytanie, bo przez ostatnie lata udało mi się doprowadzić do tego, że już rzadko muszę to robić. Kiedy zaczynałam 8 lat temu, nikt nie miał pojęcia, o czym mówię. Teraz lubię zadziornie odpowiadać, że burleska to subwersywny striptiz w performansie – to moja ulubiona definicja, którą sama ukułam i jestem z niej bardzo dumna. Subwersywny – czyli nie taki, jak obiegowo rozumiany. Stereotypowo możemy myśleć, że striptiz, czy – inny przykład – sex working, to rzeczy, które mogą uwłaczać kobiecie, uprzedmiatawiać ją. Subwersywne podejście do striptizu jest wtedy, kiedy traktujemy go jako środek do emancypacji, upodmiotowienia. Striptiz – tego nie trzeba wyjaśniać. A performans? Tu zahaczamy o to, że burleska jest formą sztuki. Jest formą działań performatywnych, czyli przedstawieniowych, gdzieś na granicy teatru i sztuki performansu.
Pytasz, czy to teatr, czy taniec… Po pierwsze, rozbijmy stereotyp: burleska nie jest techniką taneczną ani stylem tańca. W moim przypadku to jest teatr. Wywodzę się z teatralnego środowiska i to był mój punkt wyjścia dla burleski. Ja i moje uczennice i uczniowie na scenie używamy burleski jako formy własnej ekspresji. Burleska jest mocno związana z teatrem i z aktorstwem – to jednak nie znaczy, że musi taka być. Może też być czysto rekonstrukcyjna – wtedy, gdy sięga do swoich początków. Burleska, jaką znamy dzisiaj, ma korzenie nie w XIX, jak można przeczytać w Wikipedii, a w pierwszej połowie XX wieku w Stanach Zjednoczonych, w latach 30., 40. i 50. – i wówczas rzeczywiście był to elegancki striptiz. Dziś burleska to dużo szersze pojęcie. Burleska przeszła transformację, która zaczęła się w latach 90. ubiegłego wieku. Wtedy nastąpił powrót burleski i powstała tak zwana nowa burleska. Nowa burleska obejmuje także tematy rekonstrukcyjne – odtwarzanie stylu i glamouru lat 30., 40. (50. to może już mniej glamouru, a więcej seksu) i bycie retro. Jednak współczesna burleska nie zawsze jest retro. Może być retro, stanowić ukłon dla tamtych epok, ale może też wprowadzać zupełnie nowe rozumienie erotyzmu, seksualności na scenie i ciała na scenie. Trzeba przyznać, że w początkowych dekadach burleski dziewczyny, które występowały na scenie, były bardzo normatywne jak na tamte czasy…
– No właśnie – normatywne. Przyznam się, że zanim trafiłam do Madame Q, burleska kojarzyła mi się głównie z Ditą – perfekcyjnym ciałem, doskonałym makijażem i strojem – krótko mówiąc, z doskonałością wizualną oraz z konwencjonalnym ideałem kobiecej urody (i przy okazji z tym, że sama mam za duży biust do staników marki Dita von Teese 🙂 ). Jej występy są może wizualnie fascynujące, ale w sumie mnie nudzą. Zastanawiałam się, co w burlesce może znaleźć dziewczyna, która nie pasuje do tej wizji kobiety. Czy we współczesnej burlesce jest miejsce na różne ciała? Grube, chude, ciała w różnym wieku? Czy burleska naprawdę może być, czy też jest, różnorodno-cielesna, ciałopozytywna?
Betty Q: Na tym właśnie polegała zmiana, która nastąpiła w latach 90. w Stanach Zjednoczonych, gdzie performerzy różnej maści i różnej płci, o różnych rozmiarach, tacy jak Tigger czy Dirty Martini, postanowili wydobyć burleskę jako czysto amerykańską formę sztuki. W trakcie swoich poszukiwań dostrzegli, że burleska może mieć wymiar nie tylko striptizu – że może mieć wymiar polityczny, i to na bardzo różnych poziomach. Również na poziomie ciała i obecności różnych ciał na scenie. Dirty Martini jest po prostu gruba – to było jej atutem i tematem, który poruszała na scenie, nie tylko w postaci samych numerów, ale ogólnie, w sensie bycia grubą na scenie w burlesce. Co nie było wcale takie popularne, podobnie jak bycie mężczyzną na scenie w tej roli. Lata 90., początek dwutysięcznych zaczęły dawać pole dla innych ciał. Dla każdego ciała.
– To znaczy, że burleska włączająca różne ciała zaczęła się całkiem niedawno?
Betty Q: Tak, to jest nowy nurt. Oczywiście jest to podejście bardzo idealistyczne. Kiedyś usłyszałam – nie pamiętam gdzie, ale bardzo mi się to spodobało i cały czas powtarzam – że burleska nie zna rozmiaru, nie zna wieku i nie zna płci. Bardzo mocno w to wierzę. Burleska, którą robię, jest właśnie taka. Jednak w każdej subkulturze istnieją podziały. Jest pewien nurt, może nie jakoś szczególnie mocno ukonstytuowany – ale są dziewczyny, które mocno „siedzą” w klasycznej burlesce. Jest im również blisko do współczesnego striptizu – co nie jest według mnie deprecjonujące, jest po prostu faktem – i przy tym są blisko standardowego, normatywnego spojrzenia na ciało. Są dziewczyny, które powiększają sobie piersi, odchudzają się i chcą być Barbie na scenie. Moim zdaniem mają do tego prawo – z własnym ciałem możemy robić, co chcemy. Jednak dla wielu osób stanowi to zagrożenie, bo te dziewczyny często wygrywają konkursy, które są ważne dla społeczności. Mówi się o „barbizacji” amerykańskiej burleski. Tak dzieje się głównie w USA – Europa jest dużo bardziej politycznie zaangażowana w burleskę. W Europie ciało w burlesce jest inaczej rozumiane, podobnie jak narracja w burlesce.
Czy burleską można opowiedzieć historię? Absolutnie tak. Burleska może być narracyjna – takiej właśnie uczę. Ale nie każda burleska musi być narracyjna i ta amerykańska często nie jest.
– Burleska nie narracyjna – to właśnie taka, jaką robi Dita von Teese?
Betty Q: Zdarzyło jej się raz czy dwa razy zrobić numer narracyjny, w którym coś się dzieje… Tak naprawdę nie krytykuję Dity, bo podziwiam ją za to, że jako jedyna trafiła do mainstreamu w takim stopniu, który pozwala jej utrzymywać się na super poziomie i być cały czas na topie. Jednak ciekawostką jest, że Dita nie jest częścią środowiska nowej burleski. Mówisz, że Dita jest po prostu nudna w tym, co robi – i myślę, że ktokolwiek zobaczy więcej burleski, więcej dobrych rzeczy – także dojdzie do takiego wniosku. Oczywiście, wpisując słowo „burleska” w YouTube’a bardzo łatwo jest natknąć się masę rzeczy zupełnie nieciekawych, słabych – ale wystarczy parę dobrych tropów, parę dobrych pseudonimów i już trafimy na lepsze numery. Burleska jest moim zdaniem bardzo ciekawa. Bardzo różnorodna, kreatywna i otwarta.
– Powiem szczerze, że kiedy oglądałam na YouTube kilka takich klasycznych występów, to głównie czekałam, aż dziewczyna się w końcu rozbierze i zejdzie. I nic ciekawego w tym dla mnie nie było…
Betty Q: Są też bardzo klasyczne numery, w których dziewczyna się tylko rozbiera, a są super ciekawe, na przykład u Banbury Cross. To brytyjska performerka, która stacjonuje w Berlinie. Robi przeciekawe klasyczne numery, w których po prostu się rozbiera, ale ma taką energię, że to jest bomba. To jest kwestia osobowości moim zdaniem.
– No właśnie, jak to jest z tym rozbieraniem się? Czy zdjęcie ubrania to obowiązkowy element numeru burleskowego?
Betty Q: Samo rozebranie się jako czynność nie jest obowiązkowe – nie jest to coś, co konstytuuje burleskę. Widziałam i sama robię numery, w których się nie rozbieram: takie, w których jestem od początku rozebrana, albo w których się ubieram. To, co konstytuuje burleskę, to kontekst ciała i/lub seksu, erotyzmu na scenie. Seksu nie jako czynności, ale jako tematu, kontekstu. Moim zdaniem mamy do czynienia z burleską wtedy, kiedy ktoś zakłada, że robi burleskę. Nie jest istotne, czy się rozbierasz. Faktem jest jednak, że w 95% numerów burleskowych pojawia się striptiz.
– Czy są jakieś konwencje dotyczące tego, jakie części ciała muszą pozostać zakryte do końca w trakcie występu?
Betty Q: W Europie nie ma prawa, które stanowiłoby, że nie możemy się rozebrać na scenie w całości. W Stanach Zjednoczonych do tej pory w niektórych stanach są różne przepisy dotyczące zasłaniania sutków i okolic genitalnych. Pasties (naklejki na sutki), czy tassels (naklejki na sutki z frędzelkami), biorą się we współczesnej burlesce z tradycji. W latach 50. cenzura amerykańska wprowadziła ograniczenia co do tego, co wolno zdjąć na scenie. Częściowo jako upamiętnienie tej cenzury kobiecości nosimy pasties. Znam jednak numery, w których pasties nie ma, albo w których są zdejmowane. Takie, w których majtki czy G-stringi bądź C-stringi, są zdejmowane, lub w ogóle ich nie ma. Nie jest to obowiązkowe, ale tradycyjnie dziewczyna rozbiera się do pasties i do G-stringów.
– Jedno z moich skojarzeń z pasties to właśnie cenzura, taka jak teraz – na facebooku czy instagramie…
Betty Q: Nie są jednak obowiązkowe. Na mojej scenie występowała ostatnio dziewczyna, która zrobiła przepiękny, wzruszający numer o tym, że zdejmuje z siebie całą kulturę, i zdjęła również pasties.
Powiem szczerze – lubię pasties. To jest dla mnie biżuteria. I uważam, że mogą one pięknie zrobić różne rzeczy z twoimi piersiami, w kontekście zadbania o siebie „w głowie”. W zależności od tego, jakiego rozmiaru użyjesz, możesz optycznie powiększyć, pomniejszyć, czy podnieść piersi. Jeśli „zezują”, możesz to skorygować. To działa tak samo na głowę, jak dobry stanik.
W zeszłym roku prowadziłam dla kilku dziewczyn warsztaty o pasties – najpierw je robiłyśmy, a potem uczyłyśmy się, jak je naklejać. Pamiętam jedną z uczestniczek – miała duży biust, założyła pasties, stanęła przed lustrem i ze łzami w oczach powiedziała: Nie sądziłam, że jeszcze kiedyś będą mi się podobały moje piersi! Dobrałyśmy jej odpowiedni rozmiar i miejsce przyklejenia. To takie know-how, które pomaga nam oswoić biust. Prowadzę zajęcia, podczas których uczę, jak zrobić pasties moją metodą. Sprzedaję również pasties. Nie wiem, czy jest kontynent, na którym jeszcze nie byłam – moje pasties poleciały na cały świat i jestem z tego strasznie dumna.
– Można gdzieś zobaczyć, kupić twoje pasties?
Betty Q: Jest na instagramie hasztag #pastiesbybettyq – co prawda ostatnio mniej aktywnie działam w tej dziedzinie, bo zajęłam się bardziej Madame Q, ale wciąż jeszcze parę par wisi do kupienia i można je znaleźć, albo złożyć u mnie specjalne zamówienie. To są bardzo różne rzeczy. Na przykład liski! Zrobiłam je, kiedy zorientowałam się, że mam za dużo pomarańczowych kryształków. A potem dziewczyna z Finlandii je kupiła i powiedziała: A wiesz, że w Finlandii na sutki po dziecięcemu mówi się lisie noski? Ja na to: wow, jaki temat! A ona: no właśnie i dlatego je kupiłam! Pasties można zrobić na wiele różnych sposobów, przykleić można też na różne sposoby – ja używam taśmy do peruk.
– A te cieliste osłonki maskujące brodawki, które można kupić w sklepach? Da się na tym coś nabudować, czy niekoniecznie?
Betty Q: Nie wiem, na ile byłoby to trwałe, wydaje mi się, że niezbyt. Jeżeli planujesz występować w danych pasties albo nosić je przez dłuższy czas, używać wielokrotnie, to prawdopodobnie będziesz potrzebowała czegoś bardziej z akcesoriów burleskowych, niż seksszopowych czy bieliźnianych.
– W sklepach widuję słowo „nasutniki”, które według mnie jest okropne 🙂 Znasz lepsze?
Betty Q: Ja używam tylko pasties i tassels. Pasties to wszystkie naklejki, a tassels to te, które mają chwost. Nie ma dobrego polskiego słowa, próbowano je stworzyć, ale wydaje mi się to zbędne. W czasach, gdy porozumiewamy się wieloma obco brzmiącymi słowami, kolejne nie zaszkodzi. Zdarza mi się pisać „pejstis”, tak samo, jak piszę „mejl”.
– Czy pasties są ciężkie? Takie z dużą ilością kryształków na przykład?
Betty Q: Zależy. Ale każdy biust to wytrzyma 🙂 Zdarzyło mi się zrobić sobie pasties na specjalne zamówienie. Występowałam na imprezie producenta opon i wymyśliłam numer specjalnie dla nich, z największą oponą, jaką produkują. To było super – bujałam się na tej oponie, miałam świetną zabawę! Nieźle się też bawiłam, przygotowując ten numer, bo sobie wymyśliłam, że będę miała śruby, takie jak na kołach – a przynajmniej coś podobnego. Poszłam do sklepu metalowego po podkładki i nakrętki, z moim ówczesnym chłopakiem, Szwedem, który nie mówił po polsku i wyglądał trochę jak Johnny Depp w ekscentrycznej stylizacji. On milczał, patrzył i się uśmiechał pod wąsem, a pan w sklepie metalowym był bardzo zaciekawiony, dlaczego ja tak dokładnie dobieram rozmiar na oko i pytam cały czas mojego chłopaka…
– Przykładałaś je sobie do biustu?
Betty Q: Prawie! No więc pytam mojego chłopaka: jak myślisz, czy to wystarczy? Potem specjalnym klejem skleiłam je i zrobiłam sobie pasties, trójwymiarowe i metalowe. Były dosyć ciężkie i martwiłam się, czy się utrzymają. Utrzymały się bez problemu i nie obciążały biustu, wyglądało to atrakcyjnie, fajnie i surrealistycznie, biomechanicznie. Niektóre pasties, które mają na przykład chwosty ze szklanych koralików, są ciężkie, ale dzięki temu lepiej się kręcą. Jeśli tassels są za lekkie, jak te seksszopowe, nie będą się kręcić tak, jak trzeba.
– To kręcenie nazywa się tassel twirling.
Betty Q: Tak, kręcenie chwostami. To jest super zabawa, jest to bardzo śmieszne moim zdaniem. Gdy oglądasz albo robisz tassel twirling, przychodzi taki moment wyzwolenia, kiedy twój biust przestaje być czymś, co służy do karmienia lub do seksu, a służy do czystej zabawy. Przyjemności, ale niekoniecznie seksualnej. Mam fun z tego, że kręcę chwostami na biuście (można też kręcić nimi na łokciu, na pupie, na ramieniu albo na kolanie) – czystą radość z ciała, która daje mi poczucie bycia podmiotem tego, co robię.
Byłam kiedyś świadkiem bardzo wzruszającego „odzyskiwania biustu” podczas warsztatów u mnie. Dziewczyna długo karmiła piersią – trzy lata, aż w końcu poczuła, że chce mieć biust z powrotem dla siebie i musi go jakoś odczarować. Przestała karmić, ale on wciąż niósł dla niej dawne skojarzenia. Pamiętam, że kupiła ode mnie przepiękne pasties, jedne z najładniejszych, jakie zrobiłam. Nie po to, by być performerką – powiedziała, że będzie w nich chodzić po domu. Zrozumiałam, że to może być sposób na odzyskanie siebie. Na znalezienie powodów, dla których mój biust jest mój.
– Czyli pasties jako sposób na cieszenie się swoim biustem! Dla mnie to były staniki, pasties jeszcze nie próbowałam, ale…
Betty Q: Szkoda, że nie zabrałam czegoś ze sobą 😉
– To przejdźmy do biustonoszy. W jakich stanikach występujesz? Czy są robione na miarę, czy je kupujesz, wynajdujesz, przerabiasz coś codziennego na coś scenicznego?
Betty Q: Nie zawsze używam stanika na scenie. Mogę mieć strój, a pod spodem pasties. Biustonosze, które mam na scenie, bywają przerobione z codziennych. Mam rozmiar nieszczególnie popularny sieciówkowo, więc często zostawiam sobie stare, zużyte staniki, żeby były bazą do kostiumów. Kiedyś miałam szyty kostium do filmu, który był kręcony w całej Polsce i nie miałam nad tym kontroli – powiedziałam twórczyniom kostiumów, jaki rozmiar, jakiej marki i w jakim sklepie mają kupić, ozdobić – i że to będzie dobre. I pamiętam, jakie były zaskoczone rozmiarem, zabrzmiał on dla nich jak jakieś obce słowo…
– A jaki to rozmiar?
Betty Q: Zupełnie nieegzotyczny dla czytelniczek twojego bloga, bo 65G.
– Mainstream! 😉
Betty Q: No, mainstream!
– Ale rzeczywiście w sieciówkach tego nie ma.
Betty Q: Na szczęście wiedziałam dokładnie, czego potrzebuję, bo był to stanik, którego używałam „na życie”. Podobno zacisnęły zęby, kiedy zobaczyły cenę, bo nie sądziły, że stanik może tyle kosztować. Mam więc jeden kostium oparty na staniku, który był specjalnie kupiony w tym celu. Poza tym tym używam metody upcyclingu i bardzo się cieszę, kiedy udaje mi się zrobić coś z czegoś starego. W burlesce i w całym moim życiu myślenie antykonsumpcjonistyczne jest ultra ważne.
– Kiedy dowiadywałam się, czym jest nowa burleska, byłam po pierwsze zaskoczona tym, że performerki wymyślają same swoje numery – bo myślałam, że ktoś to im wymyśla, a one tylko wykonują – ale też tym, że same tworzą sobie kostiumy.
Betty Q: To jest taki rodzaj sztuki, w którym robisz wszystko sama. Układasz sobie sama choreografię, miksujesz muzykę, robisz sama marketing i księgowość, sama wymyślasz swój make-up, sama się czeszesz i malujesz, sama występujesz i sama tworzysz kostium. Owszem, zdarza się, że korzystam z pomocy innych ludzi. Mam dwa kostiumy, które nie są mojego autorstwa, niedługo będę miała trzeci. Większość jednak robię sama. Rozwijam się przy tym i jest to super zabawa, bo stwarzanie siebie całej nadaje ci bardzo dużą podmiotowość.
– Otóż to! Nie dziwi mnie, że mówi się, że współczesna burleska jest feministyczna, kojarzy się z niezależnością. Bo jeżeli wszystko robisz sama, to znaczy, że nie idziesz drogą, którą ktoś ci wytyczył, stwarzasz samą siebie.
Betty Q: Są performerki, które pracują z kostiumografami, choreografami, makijażystami. To ich pełne prawo i nie chcę oceniać, co jest lepsze. Najczęściej jednak nie daje to ciekawych efektów. Nie widziałam jeszcze numeru stworzonego w taki sposób, który byłby dla mnie odkrywczy. Ta podmiotowość i samostwarzanie są jedną z podstaw burleski.
– Wróćmy jeszcze do staników. Powiedziałaś, że nosisz 65G. Czy był w twoim życiu taki moment, że powiedziałaś: wow, nosiłam nie ten rozmiar, a teraz nareszcie mam właściwy – jak to odebrałaś?
Betty Q: To było wiele lat temu, jakieś 12-13 – zdaje się, że byłam na początku studiów. Nie pamiętam też, kiedy ta rewolucja się zaczęła…
– Mniej więcej wtedy – 11 lat temu zaczęła się Stanikomania. Działał sklep Avocado w Warszawie na Brackiej… 🙂
Betty Q: Tak! To był pierwszy sklep z szeroką rozmiarówką, w którym byłam. Moją mamę, fryzjerkę, wysłała tam klientka, i poszłyśmy tam razem. Miała bardzo duży biust – teraz ma zredukowany ze względu na kręgosłup i mówi, że operacja była najlepszą decyzją w jej życiu. Nosiła wtedy jeden model stanika z Triumpha, minimizer, który i tak nie był nigdy dla niej do końca dobry ani wygodny…
– Nie może być do końca dobre coś, co nie jest w ogóle w twoim rozmiarze.
Betty Q: No właśnie. Już parę lat wcześniej miałam poczucie, że coś tu nie gra… Dlaczego na przykład wszyscy kupują staniki w Reserved – a mieli tam wtedy ładne, nowoczesne polskie rzeczy. A ja zastanawiałam się, dlaczego na mnie tam nic nie pasuje, dlaczego wszystko mnie obciera? Obcierały mnie te staniki, bo ruszały się na mnie. Myślałam: kurczę, dlaczego to w ogóle nie działa, źle wygląda, o co chodzi? Mama wtedy mówiła: ale ty wcale nie masz takiego wielkiego biustu, więc co to za problem?
Mój pierwszy dobry stanik z Avocado był śliczny, bardzo ciemny czekoladowy, koronkowy, ale bardzo ciasny. Do tej pory mam po nim ślady, przebarwienia na obwodzie, których nie mogę się pozbyć. Dziś wiem, że był za ciasny – to była 60-tka. Ale wtedy było mnie stać tylko na jeden dobry stanik, więc nosiłam go cały czas. Potem pojechałam do Londynu na jakieś seminarium i kupiłam jeszcze Freyę, która była już lepiej dopasowana i wygodniejsza. Mam ten stanik do dzisiaj – cały czas jest w dobrym stanie i go noszę! Więc początek był kiepski, ale wszystkie początki są trudne. Teraz jest mi dużo łatwiej, mam dokąd iść po stanik. Jestem też trochę leniuszkiem i trochę minimalistką, jeśli chodzi o ubranie na co dzień. Mam jakieś 5 ubrań, które noszę na zmianę. Specjalnie dla ciebie policzyłam, ile mam staników… Takich, w których chodzę cały czas, mam dwa. I jeszcze dodatkowe dwa na wypadek prania 🙂
– Czyli nie jesteś stanikomaniaczką codzienną – realizujesz się bardziej na scenie.
Betty Q: Jestem bardzo pragmatyczna i bardzo minimalistyczna na co dzień. Czułabym pewien brak równowagi, gdybym na co dzień nosiła tak samo barokowe ubrania, jak na scenie. Mam jeden stanik czarny, jeden beżowy, jeden stary ulubiony limonkowy, i jeden beżowy z czarnymi wzorkami, i to jest cały mój skład. Oczywiście chciałabym mieć więcej, ale przyznam, że wolę wydać pieniądze na coś, co wykorzystam na scenie. Jeśli chodzi o ciuchy na co dzień, to kupuję majtki, staniki i skarpetki, natomiast większość moich ubrań pochodzi z wymianek. W sklepie kupuję bardzo rzadko – tylko gdy potrzebuję czegoś, czego nie mogę nigdzie indziej znaleźć. Wierzę w antykonsumpcjonizm. Mam przyjaciółkę, z którą się wymieniamy stanikami, bo mamy dokładnie taki sam rozmiar!
– Bliźniaczka rozmiarowa… Marzenie! 🙂 A czy jest taki element bielizny, który jest dla ciebie szczególnie fascynujący? Może kochasz staniki, kochasz majtki, a może wszystko kochasz tak samo?
Betty Q: Mam straszny problem z majtkami! Tak strasznie mnie wkurza to, że większość majtek jest niska i wpija się gumką w boczki. Często kupuję XLkę, mimo że mam rozmiar M, żeby mi się nie wpijało. Ubierając się rano zaczynam od wybrania takich majtek, które nie będą mi się odznaczały pod ubraniem, które chcę założyć. Przestałam też kupować majtki do kompletu ze stanikiem. Może to mało sexy, ale kupuję majtki osobno, bo „brafitterskie” staniki rzadko mają dobre majtki. Teraz mam na sobie drogi stanik i majtki z chińskiego centrum, ponieważ tylko tam znajduję majtki na lato dla siebie. Mam ten typ figury, że majtki na lato muszą być spodenkami, bo inaczej po trzech minutach chodzenia obcierają mi się uda.
– Mnóstwo z nas ma ten problem! Pojawiły się ostatnio takie specjalne opaski koronkowe na uda, żeby się nie ocierały, na przykład u Ewy Michalak.
Betty Q: Niestety u mnie się nie sprawdzają, ponieważ odparza mnie silikon. Kiedyś H&M robił krótkie legginsy pod spódnice, ale u nas już tego nie ma, pewnie nikt tego nie kupował oprócz mnie 🙂 Więc latem chodzę tylko w takich majtkach, o!
– Jakie piękne, koronkowe! Chcę takie majtki!
Betty Q: Chińskie centrum, rozmiar XXXXL 🙂
– No to nie wiem, jaki na mnie musiałby być!
Betty Q: te są największe 🙂 Ubolewam nad tym, że to taki temat, o którym się nie mówi – że ci się ocierają uda. Bo to znaczy, że jesteś gruba, czy co? Ale chudym też się ocierają! Kwestia budowy.
– Mam wrażenie, że ciągle nie bierze się pod uwagę takich prawdziwych, fizycznych, cielesnych potrzeb, jakie mają kobiety. Produkuje się bieliznę tak, by fajnie wyglądała na wieszaku, w reklamie, a za mało się rozmawia z kobietą, która ma to nosić na swoim ciele.
Betty Q: Ostatnio pojawiły się takie luźne spodenki. Zrobiłam test i one po prostu zwijają mi się w pachwinach. Szukałam nawet w takich bardziej staromodnych sklepach dla starszych pań, ale tam też nie ma dobrych! Może dzięki temu wywiadowi dowiemy się, gdzie jeszcze są takie majtki? 🙂
– A może mimo swojego antykonsumpcjonistycznego nastawienia masz jakieś bieliźniane marzenia, na przykład chciałabyś mieć coś jakiejś konkretnej marki, coś ekstra?
Betty Q: Teraz totalnie chodzi za mną ta seria od Ewy Michalak, beżowa z paseczkami i przy najbliższej nadwyżce finansowej sobie to sprawię. Jeszcze nie miałam nigdy bielizny od EM. Mimo że bardziej lubię sztywne staniki, a te są miękkie. Kiedyś miałam odwrotnie. Podoba mi się np. ten model z koronkowym trójkącikiem – nie jest może mój ulubiony, ale pomyślałam: to jest coś, co urzeczywistnia marzenia dziewczyn mających większe biusty o koronkowych trójkącikach!
Nie mogę też nie nosić stanika, bo się strasznie pocę pod piersiami. Jedyne miejsce, gdzie się pocę tak bardzo. W taki upał, jak teraz, mam ochotę nawet spać w staniku.
– Nawiązując jeszcze do rozmiarów… Czy zgadzasz się z tym, że to co jest dostępne w sklepach, w sieciówkach, czyli w miejscach, gdzie wiele osób najczęściej kupuje, w jakimś sensie określa nasz stosunek do własnego ciała? Bo jeśli wykraczasz poza to, co jest dostępne, jeśli w jednym, drugim, trzecim sklepie nie jesteś w stanie znaleźć niczego, co na ciebie pasuje, to wpływa to na twoje myślenie o sobie. Dochodzisz do wniosku, że jest z tobą coś nie tak.
Betty Q: Ja tak wcześniej myślałam o sobie! Miałam ten problem, zanim odkryłam, że mogę po prostu mieć stanik w moim rozmiarze. Czułam też dyskryminację cenową – że jako dziewczyna z większym biustem i mniejszym obwodem muszę płacić więcej za dobry stanik, i że to jest nie fair. W Marks & Spencer, którego już u nas nie ma, była kiedyś afera, że większe rozmiary miały większe ceny. Były tam staniki w małych obwodach, tylko nie docierały do Polski. Mimo to M&S był ciałopozytywnym sklepem. Na przykład ja, mając metr pięćdziesiąt, mogłam sobie tam kupić spodnie, których nie musiałam skracać. W jednym z moich numerów burleskowych – „Leopard Girl” – mam na sobie trochę przerobiony stanik z M&S 🙂
– Czyli mając fajną bieliznę, dzięki temu, że jest ona ładna i dopasowana do naszych ciał, jest nam wygodnie i fajnie wyglądamy, z zadowoleniem patrzymy w lustro, możemy myśleć o sobie lepiej?
Betty Q: Tak, zgadzam się z tym. Z czasem pogodziłam się też trochę z wysokimi cenami, bo od paru lat niewiele potrzebuję, jeśli chodzi o ciuchy. I chociaż nie mogę mieć 10 staników, to mam staniki, które starczą mi na długo, bo są lepiej wykonane niż sieciówkowe. Chyba już rok chodzę w tym staniku, który mam dzisiaj – z Li Parie – podoba mi się i dobrze się w nim czuję. Drugi jest bez paseczków, gładki, beżowy, bardzo go lubię. To duże ułatwienie, że w centrum handlowym mam sklep, w którym kupię dobry stanik.
– Czy to jest tak, że masz w ten sposób poczucie, że wspierasz lokalną firmę? Bo kupując najpierw w Avocado, czy teraz w Li Parie, czy u Ewy Michalak, kupujesz jednak lokalny produkt, a nie wyprodukowany w Chinach czy w Bangladeszu?
Betty Q: Tak, to jest fajne, i fajnie się patrzy na metkę, na której jest napisane „made in Poland”. To dla mnie bardzo ważne.
Jestem minimalistką, uwiera mnie nadprodukcja, posiadanie dla posiadania. To może brzmieć dziwnie w kontekście mojej rozrzutności i tego, ile mam kostiumów, ale uważam, że żeby zachować równowagę w życiu, muszę trochę przystopować. Nie jest to opresyjne, a przyjemne i daje poczucie, że robię coś dobrego dla świata.
– Powiem, że uwielbiam brytyjskie staniki, ale jednak uwiera mnie to, że są szyte w krajach trzeciego świata i być może nie jest to etyczna produkcja.
Betty Q: A propos, mam stanik z Panache – Masquerade, który kiedyś wykorzystywałam do numerów. Usztywniany, z beżowej satyny, na której jest nadrukowany wzór koronki. Kupiłam go na scenę, coś tam do niego dołączyłam, potem zrezygnowałam z tego i teraz noszę go na co dzień.
– Pamiętam ten model – Capella! 🙂 A zbliżając się już do podsumowania naszej rozmowy… Co z tego może wynikać dla stanikomaniaczek, którym zależy na kwestiach etycznych? Jeśli chcemy mieć dużo fajnych staników, a jednocześnie robić coś dobrego? Po pierwsze, wspierajmy lokalne firmy. Po drugie, róbmy wymianki. Znajdujmy sobie bliźniaczki rozmiarowe i wymieniamy się tym, co już mamy. Niektóre z nas pamiętają, że „stanikowa rewolucja” zaczynała się na forum Lobby Biuściastych – organizowałyśmy zloty, na których po prostu przymierzałyśmy staniki, ale też wymieniałyśmy się, oddawałyśmy lub odsprzedawałyśmy je innym dziewczynom. Bywały całe stoły pełne staników!
Betty Q: Tak, wiem, śledziłam to! Obserwowałam was wtedy, i było dla mnie ekstra, że robicie takie rzeczy. I że ściągacie sobie staniki z zagranicy. Ja sobie myślałam, że nie, to nie dla mnie, oczywiście że nie trafię z rozmiarem… A teraz mamy to wszystko u siebie, i to jest super.
Co do wymianek – absolutnie! Bardzo często dziewczyny na nasze wymianki, które organizujemy w Madame Q, przynoszą właśnie staniki, które idą dalej. Zdarzyło mi się wziąć stanik od kogoś i okazało się, że był OK. Więc to nie jest tak, że się nie da!
A zatem – bądźmy ciałopozytywne, podmiotowe, stwarzajmy siebie, zyskujmy energię do dobrych działań. Nowa burleska, stanikowa rewolucja… Podskórnie czuję, że mają ze sobą coś wspólnego 🙂
Dziękuję za rozmowę!
Betty Q poleca
Poniżej znajdziecie przydatne namiary na burleskowe miejsca i wydarzenia, a także kilka przykładów ciekawych numerów z YouTube’a, wybranych dla Was przez Betty Q.
Madame Q – Zajęcia i warsztaty burleski, spotkania, dyskusje i cotygodniowe show z najlepszymi performerami z kraju i ze świata: Warszawa, ul. Burdzińskiego 5/24.
Burleskowe Kolonie w Kawkowie – 16-22 lipca 2018
Warsaw Burlesque by Betty Q – kanał na Youtube
Numery burleskowe Betty Q
Cykle
Missed me
Ciekawe numery innych performerek i performerów
Dirty Martini
Miss Tickle
Villainy Loveless & Ruth Ordare
April O’Peel
Russell Bruner
Bonnie Fox
(I jeszcze ciekawostka na zakończenie: tag #pasties został niedawno zbanowany na Instagramie. Nie wiem, czy się śmiać, czy płakać… Na szczęście #nipplepasties jeszcze się ostał, #burlesque hula, a #plussizeburlesque właśnie trafił do moich obserwowanych. Polecam szczerze eksplorację innych #burly-hasztagów!)
Ciekawa jestem, czy tak jak ja – macie wrażenie, że bycie widzem burleski (że o występowaniu nie wspomnę) może stać się swego rodzaju ciałopozytywną terapią? Czekam na Wasze wrażenia z podróży w ten niezwykły świat!