Kiedy myślę o tzw. rozbieraniu się w słusznej sprawie, w pierwszym rzędzie – oprócz słynnego ruchu Femen, którego członkinie demonstrują topless przeciwko naruszaniu praw kobiet – przychodzą mi do głowy dwa stare filmy.
Pierwszy to „Dziewczyny z kalendarza”, oparta na faktach opowieść o grupie dojrzałych pań z angielskiej prowincji, które postanawiają stworzyć charytatywny kalendarz na rzecz walki z białaczką i w tym celu pozują nago do urokliwych fotografii. Drugi to „Goło i wesoło” – cudna historia grupy bezrobotnych facetów, którzy postanawiają zostać striptizerami i dzięki temu nie tylko udaje im się zarobić na życie, ale też ciut rozweselić przygnębiającą aurę przemysłowego miasta w czasach kryzysu (nawiasem mówiąc, znana nam i lubiana firma Panache powstała i mieści się w tym samym Sheffield, w którym kręcono „The Full Monty” 🙂 ). Obie historie łączy nie tylko determinacja bohaterek i bohaterów w realizacji kontrowersyjnych na owe czasy przedsięwzięć, ale też proces uzyskiwania, czy też odzyskiwania sprawczości – poprzez ciało. Ciało, które z ukrywanej, wstydliwej sfery awansuje do pozycji ważnej i wartościowej części ludzkiej osoby, którą może ona władać dla osiągnięcia swoich celów i cieszyć się aprobatą otoczenia pomimo, a może nawet dzięki temu, że nie jest to ciało mieszczące się w kanonie tych idealnych.
Też możesz być dziewczyną/chłopakiem z kalendarza
Rozbierane kalendarze charytatywne dziś już nikogo nie dziwią. Nagość dobrze się sprzedaje, a tym większe zainteresowanie budzi nagość kogoś, kto nie zwykł publicznie występować bez ubrania. Jak to wszystko ma się do tematu ciałopozytywności, do którego tą nieco krętą drogą zmierzam? Uważam, że brakuje nam takich inicjatyw, w których łatwo byłoby przeciętnej osobie zidentyfikować się z przykładowym calendar boyem czy girlsą. Goli artyści, sławy o superdopracowanym wyglądzie czy członkowie klubów sportowych o wymodelowanych sylwetkach nie wystarczą, by zwykły człowiek mógł spojrzeć i pomyśleć: o, skoro ta osoba się nie wstydzi być bez ubrania, to może ja też nie muszę mieć osławionego bikini body, by wyjść normalnie na plażę?
I kolejna rewolucyjna myśl, która powinna się przy tej okazji pojawić: może bycie gołym nie musi być degradujące, potencjalnie niebezpieczne? Może swobodne wystawienie ciała na widok powinno nas wzmacniać, nie osłabiać? Wszystkim nam przydałaby się radykalna zmiana myślenia o ciele, przede wszystkim – zdjęcie zeń destrukcyjnego wstydu.
Gwoli uczciwości muszę zaznaczyć, że w nieco nieuprawniony sposób wymądrzam się tu o goliźnie, bo sama występuję co najwyżej w majtkach i staniku. Sesja dla „Modnej Bielizny” to nie było żadne full monty przed tłumnie zebraną publicznością, tylko zdjęcia robione w kontrolowanym, przyjaznym środowisku, w celu stworzenia edytoriala dla magazynu branżowego i pokazania kilku kompletów różnych producentów dessous, pod tematycznym parasolem „ciałopozytywnych influencerek”. W samej bieliźnie pokazuję się regularnie w blogu, więc sam fakt, że ktoś zobaczy mnie bez ciuchów, nie stanowił dla mnie wyjścia ze strefy komfortu. Była jednak pewna różnica. Robiąc sobie sama zdjęcia mam maksymalną możliwą kontrolę nad całym procesem: od stroju, fryzury i makijażu, pozy i wyrazu twarzy, po obróbkę wyniku. W studiu musiałam zaufać fotografowi i współpracować z nim, mimo że poznałam go dosłownie przed chwilą i byłam w takiej sytuacji po raz pierwszy w życiu. Na szczęście biżuterię i obuwie, a raczej jego brak, mogłam dobrać sobie sama 😉
Czy się udało? Z mojego punktu widzenia – tak (czy twórcy sesji i patronujące jej marki są zadowolone z efektu? Jak dotąd, żadne narzekania do mnie nie dotarły 🙂 ). Da się przestawić sobie ten przełącznik w głowie i, najprościej mówiąc, przestać się przejmować, a zacząć się bawić, zwłaszcza jeśli mamy do tego dobre towarzystwo, które kuma ciałopozytywną bazę. Może nie każdy uśmiech wyjdzie swobodnie, a mina naturalnie, ale takie rzeczy, jak sądzę, przychodzą po prostu z czasem i doświadczeniem.
Po co pokazuję się w bieliźnie?
Czemu regularnie zrzucam ciuchy – a tym razem nawet pojechałam w tym celu prawie na drugi koniec kraju („nasze” studio, czyli agencja Antolos, mieści się w Bielsku Białej, a ja mieszkam w Warszawie)? Jeśli zaglądasz tu regularnie, pewnie nie zadałabyś już tego pytania, jednak odpowiem na nie, bo temat jest złożony. Po pierwsze, skoro bloguję o biustonoszach i testuję je, szkoda byłoby obywać się bez obrazu – dlatego zdjęcia produktowe, które tworzę, zawierają także mój biust. Drugi powód, równie ważny, to walka o reprezentację. Moje ciało jest dalekie od sylwetki kanonicznej modelki, a mój biust nie mieści się w rozmiarach oferowanych przez sieciówki, mimo że takich jak ja są miliony. Dlatego zresztą powstał ten blog i dlatego za sprawą wielu podobnych do mnie, upartych osób w naszym kraju zaczęto produkować jedne z największych zakresów rozmiarów biustonoszy na świecie.
Kiedy zaczynałam Stanikomanię 13 lat temu, nikt jeszcze nie znał słowa „influencerka” (czyli wywieraczka wpływu), które zresztą kojarzy się głównie z osobami prowadzącymi popularne konta na instagramie (ja też mam i kocham instagramcia, ale zaliczam się tam do tak zwanych mikroinfluencerek 🙂 ). To, co udało nam się i udaje robić na bieliźnianym rynku, to najbardziej wpływowa forma wpływowości. Czyli nie tylko pokazywanie klientkom, co, gdzie i jak kupować, ale także wspieranie takich kierunków działań w firmach, dzięki którym maksymalnie różnorodne ciała uzyskują dostęp do dopasowanych do nich produktów.
My, blogerki, po prostu profesjonalnie narzekamy na brak dużych majtek, za luźne obwody staników, niewygodne konstrukcje misek i nudne designy, a chwalimy i lansujemy ich pozytywne przeciwieństwa. Teraz mogę już z całym przekonaniem powiedzieć, że kilka firm stało się moimi partnerami w tym działaniu. Robota blogerek plus zapał społeczności – czyli Was, moje drogie Stanikomaniaczki – oraz otwartość firm na zmiany doprowadziły do tego, że moja miseczka H przestała być nieosiągalnym Hipergigantem.
Reasumując – fakt, że wszyscy widzą, jak wyglądam w bieliźnie, jest absolutnie nieocenionym narzędziem w walce o dobre staniki na każdy biust i majtki na każdą pupę. W ciałopozytywności tak naprawdę nie chodzi o niepoddawanie się myślom, że mam dziwną minę na zdjęciu, albo wisi mi brzuch. To tylko środek do celu, którym jest walka z dyskryminacją i wykluczeniem nienormatywnych ciał. Bo czym jest sytuacja, gdy wchodzisz do sklepu i dowiadujesz się, że nie ma twojego rozmiaru, jeśli nie wykluczeniem? Czym jest brak możliwości zdobycia go w całym mieście, jeśli nie dyskryminacją? A jeśli zdarza się to ciągle, to emocje, których raz po raz doświadczasz, stają się groźne, bo podkopują twoje poczucie wartości. Musimy temu przeciwdziałać!
Wracając do pozytywów – wiele z Was na pewno doświadczyło różnych miłych uczuć związanych z ciałem właśnie za sprawą wreszcie dobrze dopasowanej i pięknie zaprojektowanej bielizny. Po prostu strasznie fajnie jest mieć na sobie dobry stanik! Zaczyna się od zadowolonego spojrzenia na siebie w lustrze, a potem… a potem jedziesz na ciałopozytywną fotosesję, idziesz na ciałopozytywny flashmob, taki jak The Real Catwalk Polska, i całe to robienie rewolucji, mimo że niepozbawione stresu, staje się po prostu fajną przygodą. Tak, czasem trzeba wyjść ze strefy komfortu (nie lubię tego określenia, ale cóż zrobić, pasuje), ale to tam dalej są ciastka!
Dla kogo się rozebrałyśmy?
…oprócz tego, że dla lansu? 🙂
Efektem naszej sesji było przekazanie sumy 6700 zł na rzecz Centrum Praw Kobiet – organizacji, która od 25 lat w całej Polsce zajmuje się pomocą kobietom – ofiarom przemocy (wspracie prawne, psychologiczne, doradztwo, schronisko dla kobiet).
Darczyńcami byly firmy, które zareklamowały na nas swoją bieliznę, czyli (w kolejności alfabetycznej): Ava, Ewa Bien, Ewa Michalak, Gaia, Gorsenia, Krisline, Lupoline, Nipplex, Mediolano, Nessa, Unikat, Wiesmann, oraz magazyn Modna Bielizna. Również nasze wynagrodzenia za sesję (zaoferowano nam gaże jak dla „niezawodowych” modelek) zostały w całości przekazane na CPK.
Najhojniejszą ze wszystkich darczyńczynią była firma Ewa Michalak! Dzięki Ewa! Będziemy o tym zawsze pamiętać <3
Sesję zrealizowała agencja Antolos, fotografował nas: Kuba Fabirkiewicz, malowały i fryzowały: MakeUp Commando Agnieszka Adamczyk&Lena Zięba
Edytorial (zdjęcia, które zostały wyselekcjonowane przez firmy) ukazał się w nrze 87 magazynu Modna Bielizna.
Przy obróbce zdjęć zastosowano tzw. minimalny retusz, choć moim zdaniem w odniesieniu do naszych ciał mógłby on być jeszcze bardziej minimalny. Mamy nadzieję, że dzięki tej pierwszej współpracy wszyscy bardziej otworzymy się na nowe, ciałopozytywne kierunki w przyszłości.
Trochę więcej naszych wygłupów – w poniższym albumie. W swoim wyborze byłam nieco egocentryczna, zakładam jednak, że pozostałe Influencerki pokażą więcej swoich zdjęć 🙂 Wśród fotek, oprócz pokazanych już wcześniej kompletów, znajdziecie Kasię (Miski Dwie) w czerwonym modelu Diamond z Ewy Bien, Ulę (Galanta Lala) w komplecie Poppy marki Nessa i jeszcze jednym modelu Unikatu (Zoe).
A Ty? Rozebrałabyś się dla rewolucji? 🙂
PS. Mamy tego jeszcze więcej! 🙂 Jeszcze więcej zdjeć z edytoriala pojawi się na pewno na blogach: Galanta Lala, Miski Dwie, a także na stronach Modnej Bielizny. Śledźcie nasze blogi i fejsy! 🙂