„I am Giselle, the French bitch” – jeśli są wśród Was maniaczki brytyjskiego serialu „Coupling”, z pewnością rozpoznały już ten cytat. Pozostałym spieszę wyjaśnić, że słowa te wypowiedziała wyzywającym tonem postać obdarzona wysoką (według niektórych – zbyt wysoką) samooceną, połączoną ze sporym urokiem osobistym. Ilekroć spojrzę na Giselle Rigby&Peller, przypomina mi się moja ulubiona Jane 🙂 Co prawda na alternatywnej fotce staniczek nie wygląda już tak niegrzecznie, ale ewidentnie ma w sobie coś, i to we wszystkich wersjach kolorystycznych – latte (beż), verde (bladozielony) i opal (błękitny – tę wersję najlepiej obejrzeć na stronach producenta) – choć do mnie zdecydowanie najbardziej przemawia – o dziwo – beż. A tak wygląda na blondynce. Wersja full cup już dużo mniej kusząca – zdecydowanie wolę usztywniany balcony, niestety szyty tylko do F (w full cup znajdziemy jeszcze FF i G). Giselle jest na rynku od dłuższego czasu, więc amatorkom radzę rozglądać się pilnie, może trafimy w końcu na wyprzedaż. Bo regularna cena to, niestety, niegrzeczne 66 funciaków…