Drogie Stanikomaniaczki! Dziś zapraszam Was trochę do wspomnień i refleksji, a trochę do dyskusji. Wydawałoby się, że na artykuły o tym, jak dobrać biustonosz, wylano już prawdziwy ocean elektronicznego atramentu. Robiąc porządki na blogu, zastanawiam się przy okazji nad tym, czym przez minione lata była i czym teraz jest Stanikomania, w jakim kierunku pójdzie dalej. Patrzę na notki z takich zamierzchłych czasów, jak rok 2007, czy 2009. Pewnie większość z Was już dawno zapomniała, jak wyglądał w owym czasie rynek bieliźniarski w Polsce. Jak trudno było znaleźć sklep, czy firmę, oferującą jakiekolwiek rozmiary poza 70-90 A-D.
(Czasy „osiedlowych sklepów”, gdzie nie słyszano o alfabecie powyżej D. Ilustracja pochodzi z artykułu Nie! namiotom w brudnym beżu z Wysokich Obcasów, rok 2008)
Trudno w to uwierzyć teraz, gdy na ogólnopolskich targach bielizny miseczka G to właściwie środek rozmiarówki, gdy na półkach Empiku leży popularny poradnik o brafittingu, gdy co chwila gdzieś odbywa się jakieś szkolenie brafitterskie, gdy magazyny bieliźniarskie pękają od wiedzy i reklam firm o szerokich rozmiarówkach, a sklepy zachęcają do zakupów kampaniami kładącymi nacisk na prawidłowe dopasowanie. Gdy facebook i instagram pęka od ekspertek brafittingu i organizowanych przez nie warsztatów i imprez 😉 Zmieniło się tak dużo, że…
Myślałam, że wszyscy wiedzą już wszystko o rozmiarach staników.
Tymczasem okazuje się, że w tych czasach, po dziś dzień, moje blogowe statystyki wciąż wykazują spore zainteresowanie najstarszymi tekstami. Tymi, w których obalałam mit o tym, że miseczka o danej literze ma zawsze tę samą wielkość („teoria owocowa”), zachęcałam do zrewidowania rozmiaru noszonego push-upa, pokazywałam, że miseczka G to żaden gigant, tłumaczyłam, że za luźno pod biustem źle, że za ciasno w misce też źle, że rozmiary staników w różnych krajach się różnią, zwłaszcza powyżej miseczki D… Teksty te wciąż są tłumnie odwiedzane, od czasu do czasu nawet komentowane. Mimo że prezentowana w nich wiedza jest dziś już znacznie lepiej dostępna, stare obrazki są małe i słabej jakości, a linki się zdezaktualizowały.
W ciągu ostatniej dekady powstało (i upadło) wiele marek i sklepów, przebudowano wiele stron internetowych, założono setki profili na fejsbukach i instagramach, zamknęły się jedne blogi, pootwierały nowe. Przede wszystkim zaś zaczęto produkować masę nowego, lepszego towaru. Wciąż jednak „Ta słynna miseczka D” pozostaje bardzo popularnym wpisem! A przecież dziś już piszę dużo obszerniejsze, ciekawsze i fajniej ilustrowane notki. No nie? 😉
Przede wszystkim zaś…
Nie przynudzam już tyle o tych miskach i obwodach.
Nie tylko dlatego, że mnie samej się znudziło. Naczytałam się też na największych światowych blogach o bieliźnie, że obsesyjne skupienie na dopasowaniu jest be, że zabija radość z noszenia fajnej bielizny. I nawet się z tym zgadzam, biorąc pod uwagę wyżyny totalnie nierealistycznego perfekcjonizmu, na które wznoszą się czasami bra-entuzjastki.
Czytam więc, że dobry biustonosz to nie tylko podręcznikowo leżący obwód i miseczka, ale też design, moda, nastroje, emocje, wrażenia zmysłowe. Albo, że krytykowanie marki za brak szerokiej rozmiarówki to krytykanctwo i nieliczenie się z realiami rynku (z czym zgadzam się już trochę mniej, bo za bardzo pachnie mi to wykluczeniem, choćby mojej grupy rozmiarowej). Sama nie byłam nigdy obsesyjnie skupiona na liczbach i centymetrach, potrafiłam czasem np. odpuścić idealne dopasowanie rozmiaru czy kroju na rzecz fajnego wzornictwa. Trochę inaczej ustawiam swoje priorytety. Że już nie wspomnę o wygodzie, która jest dla mnie obecnie na bardzo ważnym miejscu. Modę i dobry design zaś kocham od zawsze.
Teraz zdecydowanie stoję na stanowisku, że mój stanik jest dla mojej przyjemności, a nie po to, by robił mi z biustu rzeźbę idealnego popiersia – a przynajmniej nie tylko po to 😉 Nie jest też politycznym manifestem przynależności do frakcji ani bra-perfekcjonistek, ani też bra-negatywistek.
Jednego jednak nie potrafię.
Nie potrafię, i odmawiam noszenia totalnie niedopasowanego stanika.
W imię mody czy miłości do dobrego wzornictwa, czy fascynacji marką. Nie będę nosiła ani ewidentnie złego rozmiaru, ani chybionej konstrukcji, czy marnego materiału. No po prostu nie. Nie zapakuję się w trendową markę tylko dlatego, że noszą ją bieliźniane influencerki. Potrafię sobie zrobić dobre selfie w niedopasowanym staniku tak, żeby nie było widać niedopasowania – umiejętność bardzo przydatna na instagramie. Nie będę jednak zachwycała się na przykład marką Playful Promises, z której żaden z przymierzanych trzech modeli na mnie nie pasował. Nie umiem jakoś przekonać się do stwierdzeń typu „bo różne marki mają różne podejście do przylegania mostka”, które mają usprawiedliwić to, że w żadnym modelu marki X fiszbiny nie dotykają klatki piersiowej między piersiami – mimo że wystarczyłaby w tym celu poprawka konstrukcji. Po prostu moja skłonność do kompromisu ma swoje granice i o ile cenię swobodę, estetykę i staram się, by perfekcjonizm nie ograniczał mojej przyjemności, to jednak…
gdzieś jest to miejsce, w którym nieperfekcyjnie dopasowany biustonosz zaczyna wyglądać po prostu dziwnie, tak, jakby był przewidziany na zupełnie inny (albo zgoła żaden) biust. Bo tak właśnie jest!
W tym miejscu także u wielu z nas zaczyna się…
To uczucie, że to ja nie pasuję
Gdy stanik modnej marki, w którą tak bardzo chciałybyśmy się mieścić, nijak nie przystaje do proporcji naszego ciała. Gdy drut gniecie z boku w pierś, a pośrodku odstaje. Gdy bardzo chciałybyśmy podobać się sobie w lustrze albo na selfiku, we wszystkich pozach i pod wszystkimi kątami, nie tylko pod jednym. Gdy biust nijak nie jest podtrzymany, a my jednak chciałybyśmy, żeby trochę był.
Jeśli jesteśmy doświadczonymi konsumentkami, to po prostu damy sobie spokój z modelem X, z marką Y. Zznajdziemy inny rozmiar, inną markę, inny model i zapomnimy o sprawie. Jeśli jednak brakuje nam doświadczenia, to niezbyt zadowalające odbicie w lustrze wpędzi nas w niewesołe myśli nie na temat danej sztuki bielizny, ale na temat naszego osobistego biustu. I to jest właśnie ten moment, gdy człowiek potrzebuje wiedzieć coś o brafittingu. Człowiek potrzebuje wiedzieć, by móc się domagać, by ktoś mu zaoferował lepiej dopasowany do niej/niego produkt.
I tak właśnie biję się z myślami.
Z jednej strony mam: no weź Kaśka, kto jeszcze pamięta o tych drutach, o tych obwodach. Chyba jakieś stare baby. Dziś na topie jest bralet oraz braless, a także indywidualność, różnorodność i ciałopozytywność. Jak marka nie ma 80G, załóż 95E i będzie sztos. Kogo obchodzi jakiś obwód pod biustem? Na insta będziesz wyglądać spoko. Weź przerzuć się na koronki, printy i harnessy.
A z drugiej – mam uczucie, że w te opowieści o wolności i ciałopozytywności niepostrzeżenie wślizguje się coś wręcz przeciwnego. Gdzieś tam, opłotkami, wkrada się wykluczenie tych, które jednak potrzebują podtrzymującego stanika, potrzebują prawidłowego dopasowania, potrzebują brafittingu. Potrzebują wymodelowanego biustu, bo tak po prostu lepiej się czują i tak jest im wygodniej! Potrzebują do tego odpowiednio głębokiej miski, nie za luźnego obwodu. „Brafittingowych” marek, z rozmiarami takimi, jak 70H – nie takimi, jak XL. O dostępność tych rozmiarów trzeba walczyć dalej, bo choć odeszły już w niepamięć czasy „namiotów w brudnym beżu”, to wciąż nie wszystkie biusty tak samo mają w czym wybierać.
Nie lubię fanatyzmu w żadną stronę. Nie uważam też, że stanik na fiszbinach jest nieciałopozytywny. Ani nie uważam, bym pokazując się z biustem wiszącym w bezfiszbinowcu, urągała jakimś brafittingowym zasadom. Uważam wręcz za swoją blogową misję pokazywanie różnych podejść do dopasowania bielizny, różnych standardów i stylów wyglądu. Na pewno jednak nie chcę puszczać w świat przekazu, że oto nagle w imię ciałopozytywności biusty 75J mają porzucić druty, a te, które uwielbiają mieć podniesione piersi, mają się męczyć z wiszącymi. W ciałopozytywności nie chodzi o to, by cierpieć w imię „naturalności”.
A Wy co myślicie?
Ciekawa jestem, co myślicie o tym wszystkim. Dla mnie na razie jest oczywiste, że o bieliźnie i jej dobieraniu trzeba teraz mówić trochę innym językiem. Mniej sztywnym i dogmatycznym, a bardziej otwartym, tolerancyjnym i włączającym. A przede wszystkim – częściej podkreślać, że profesjonalnie dopasowany, podnoszący biust stanik to jest tylko narzędzie do osiągnięcia tego, co nam się akurat w danym momencie podoba (np. podniesionego, ukształtowanego biustu). Narzędzie do osiągnięcia dobrego samopoczucia i wygody, nie jakaś wartość sama w sobie. Ta generalna myśl przewijała się wśród bra-entuzjastek już od lat, ale wydaje mi się, że nigdy jeszcze nie była tak aktualna jak teraz, w chwili, gdy zaczynamy nieco przewartościowywać nasze podejście do ciała.
Jak myślicie? Czy warto jeszcze mówić o tym, jak dobrać stanik? I jak o tym mówić?